Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/200

Ta strona została uwierzytelniona.

zapytywała siebie matka pani Verloc (gdyż nie była pozbawiona wyobraźni), „co się stanie po mojej śmierci?“ To pytanie napełniało ją przerażeniem. Straszna również była myśl, że nie będzie miała wówczas możności wiedzieć co się dzieje z biednym chłopcem. Ale odchodząc od syna i tym samym przekazując go siostrze, staruszka stwarzała dla niego korzystne warunki, polegające na zależności bezpośredniej. Był to subtelniejszy motyw bohaterstwa i bezwzględności wykazanych przez matkę pani Verloc. Porzucając dzieci, chciała syna zabezpieczyć, zapewnić mu stanowisko trwałe. Inni ludzie ponosili w tym celu ofiary materialne, ona zaś chciała osiągnąć swój zamiar na tej drodze — bo inaczej tego zrobić nie mogła. A przy tym pragnęła widzieć na własne oczy jak to pójdzie. Czy pójdzie dobrze czy źle, staruszka uniknie straszliwej niepewności na łożu śmierci — niepewności co do losu syna. Ale teraz ciężko jej było na duszy, bardzo ciężko, okrutnie ciężko.
Dorożka klekotała, zgrzytała, trzęsła — a trzęsła wręcz niewiarogodnie. Niesamowita gwałtowność oraz częstotliwość tych wstrząsów zacierały uczucie posuwania się naprzód; wskutek tego delikwent, który dostał się do środka dorożki, odnosił wrażenie, że jest podrzucany na miejscu w jakimś przyrządzie podobnym do średniowiecznych narzędzi tortur lub do nowomodnego aparatu dla leczenia leniwej wątroby. Było to niezmiernie dokuczliwe i gdy matka pani Verloc zaczęła mówić podniesionym tonem, jej głos brzmiał niby jęk bólu.
— Ja wiem, kochanie, że będziesz mię odwiedzała, kiedy ci tylko czas pozwoli. Prawda?