Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/202

Ta strona została uwierzytelniona.

na drugi, a pomiędzy nimi iść kawałek pieszo. To dla chłopca za trudne! Staruszka dała upust zmartwieniu i wątpliwościom.
Winnie patrzyła wciąż przed siebie.
— Niechże się mama nie denerwuje. Mama musi go naturalnie widywać.
— Nie, kochanie. Będę się starała wcale go nie widywać.
Otarła oczy tonące we łzach.
— Przecież ty nie masz czasu z nim jeździć. Stevie może się zagapić, zmylić drogę, a jeśli ktoś do niego ostro przemówi, chłopiec gotów zapomnieć swego nazwiska i adresu, i przez Bóg wie ile dni nie będzie można się go doszukać...
Stanął jej przed oczami Stevie umieszczony w przytułku, choćby tylko na czas przeprowadzenia dochodzeń i serce jej się ścisnęło. Albowiem matka Winnie miała swoją dumę. Wzrok Winnie stwardniał, zaprzątnięty czymś, wynalazczy.
— Nie mogę odwozić go sama co tydzień — krzyknęła. — Ale niech się mama nie martwi. Już ja w tym, że chłopiec nie zgubi się na długo.
Odczuły szczególne szarpnięcie; za rozklekotanymi oknami dorożki tkwiły ceglane słupy; okropne wstrząśnienia i hałaśliwe brzęki nagle ustały, zapadła głęboka cisza i oszołomiła obie kobiety. Co się stało? Siedziały nieruchome i zalękłe, aż wreszcie drzwiczki się otworzyły i rozległ się szorstki, wytężony szept:
— No to i już!
Rząd małych domków o śpiczastych dachach ciągnął się wzdłuż ciemnego, przestronnego gazonu usianego krzewami; ogrodzenie dzieliło go od łataniny świateł i cieni na szerokiej ulicy, rozbrzmiewa-