jącej głuchym turkotem ruchu kołowego. Każdy domek miał na parterze ciemnożółte okno. Dorożka zatrzymała się przed jednym z tych drobnych domków, a mianowicie takim, którego małe okienko na parterze nie było oświetlone. Matka pani Verloc pierwsza wysiadła tyłem z dorożki, trzymając klucz w ręku. Winnie przystanęła na ścieżce wyłożonej flizami aby zapłacić dorożkarzowi. Stevie, pomógłszy wnieść do domku mnóstwo drobnych paczek, wrócił i stanął w świetle gazowej latarni, stanowiącej własność Dobroczynności. Dorożkarz przypatrywał się srebrnym monetom; wydawały się bardzo małe na jego wielkiej, brudnej dłoni i były niejako symbolem znikomych wyników nagradzających ambitną odwagę i znój ludzkości, której dni na tej ziemi są policzone.
Dorożkarz otrzymał zapłatę przyzwoitą — cztery pojedyncze szylingi — i przypatrywał im się w zupełnej ciszy, jakby były zdumiewającym rozwiązaniem melancholijnej zagadki. Powolne umieszczenie tego skarbu w jednej z wewnętrznych kieszeni wymagało wiele pilnego gmerania w głębiach zniszczonej odzieży. Postać dorożkarza była krępa i pozbawiona giętkości. Smukły Stevie o barkach trochę podniesionych i rękach wciśniętych głęboko w kieszenie ciepłego palta, stał na skraju chodnika, odąwszy wargi.
Dorożkarz przerwał nagle powolne swe ruchy, jakby uderzony jakimś mglistym wspomnieniem.
— Aha! No to i już, paniczu — wyszeptał. — Poznałbyś tę szkapę od razu — co?
Stevie wpatrywał się w konia, którego tylne kłęby wydawały się niesamowicie wysokie z powodu niezmiernej jego chudości. Mały, sztywny ogon był jakby wetknięty w ciało dla jakiegoś bezlitosnego
Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/203
Ta strona została uwierzytelniona.