Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/213

Ta strona została uwierzytelniona.

siebie. Nie dopowiedziała: „I nie będziesz głodny, póki ja żyję“. Ale mogła była to dodać, gdyż poczyniła skuteczne kroki w tym celu. Pan Verloc był bardzo dobrym mężem. A Winnie wyobrażała sobie, że nie podobna Steviego nie lubić. Nagle zawołała:
— Prędko, Stevie. Zatrzymaj ten zielony omnibus.
Stevie, nieśmiały i pełen powagi u boku siostry wspartej o jego ramię, podniósł drugie ramię wysoko nad głową przed zbliżającym się omnibusem, co wywarło pożądany skutek.

W godzinę później pan Verloc podniósł oczy znad dziennika — czytał go lub w każdym razie patrzył nań, siedząc za ladą — i wśród zamierającego grzechotu dzwonka ujrzał Winnie, swą żonę — która przeszła przez sklep kierując się na górę — oraz idącego za nią szwagra, Steviego. Widok Winnie sprawiał panu Verlocowi przyjemność. Miał manię na punkcie żony. Postać szwagra nie przeniknęła do jego świadomości, albowiem w ostatnich czasach ponure zamyślenie Verloca odgradzało go jak zasłona od zjawisk zmysłowego świata. Wpatrzył się w żonę bez słowa, jakby była widziadłem. Głos pana Verloca, ten od domowego użytku, chrypliwy i spokojny, nie rozległ się owego dnia ani razu. Nie rozległ się też przy kolacji, do której pan Verloc został wezwany przez Winnie w zwykły krótki sposób: „Adolfie“. Zasiadł bez przekonania aby spożyć posiłek, zsunąwszy kapelusz na tył głowy. Zwyczaj posilania się w kapeluszu nadający cechę bezceremonialnej niestałości wiernemu przywiązaniu pana Verloca do domowego ogniska — nie wypływał z za-