Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/216

Ta strona została uwierzytelniona.

Londynie. Ale wyszedł. Wlókł za sobą orszak ponurych myśli wzdłuż mrocznych ulic, w poprzek jasnych ulic, wchodził do dwóch barów, jakby zamierzał spędzić tam noc i znów wychodził, aż w końcu wrócił do swego zagrożonego domu i siadł zmęczony za ladą, a myśli skupiły się natarczywie w koło niego jak sfora zgłodniałych czarnych ogarów. Gdy po zamknięciu domu i zgaszeniu światła szedł na górę, zabrał je z sobą — straszliwą eskortę dla człowieka udającego się na spoczynek. Żona wyprzedziła go już od pewnego czasu; roztargnione spojrzenie pana Verloca padło na jej okrągłe kształty rysujące się niewyraźnie pod kołdrą, na głowę wciśniętą w poduszkę i rękę podłożoną pod policzek; najwidoczniej była już śpiąca, co świadczyło o równowadze jej ducha. Wielkie oczy pani Verloc patrzyły bez drgnienia w przestrzeń, ciemne na tle śnieżnie białej pościeli. Nie poruszała się wcale.
Winnie miała dużo równowagi ducha. Czuła wyraźnie, że życie nie znosi aby zanadto je zgłębiać. Na tym instynkcie ugruntowała swą mądrość i siłę. Lecz milczenie pana Verloca ciążyło jej dotkliwie już od wielu dni. Denerwowało ją. Rzekła spokojnie, leżąc bez ruchu:
— Zaziębisz się, chodząc tak w samych skarpetkach.
Te słowa, naturalne w ustach troskliwej małżonki i przezornej kobiety, zaskoczyły pana Verloca. Zostawił trzewiki na dole, a że zapomniał włożyć pantofle, kręcił się teraz bezgłośnie po sypialni jak niedźwiedź w klatce. Na głos Winnie przystanął i patrzył w nią tak długo bezmyślnym wzrokiem lunatyka, że przesunęła z lekka nogi pod kołdrą. Ale nie poruszyła ani czarną głową, spoczywającą na białej