Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/223

Ta strona została uwierzytelniona.

viego w tok domowych wydarzeń i powiedziała że chłopiec bardzo był przygnębiony.
— A wszystko to dlatego że matka nas opuściła.
Pan Verloc nie powiedział ani „Cholera!“ ani „Do diabła z tym Steviem!“ Pani Verloc zaś, nie wtajemniczona w myśli męża, nie mogła ocenić szlachetności jego opanowania.
— Ale pomimo to pracował równie dobrze jak zwykle — ciągnęła dalej. — Przydał mi się bardzo. Chyba nie ma rzeczy, której by dla nas nie zrobił.
Pan Verloc rzucił na Steviego niedbałe, senne spojrzenie; chłopiec siedział na prawo od szwagra, delikatny, blady; różowe jego wargi były rozchylone bezmyślnie. Spojrzenie pana Verloca nie zawierało krytycyzmu. Rzucił je machinalnie. A jeśli mu przemknęło przez głowę, że brat jego żony wygląda na skończonego niedojdę, była to myśl niewyraźna i przelotna, pozbawiona tej siły oraz trwałości, które sprawiają że myśl niekiedy zdolna jest dźwignąć świat z posad. Pan Verloc zdjął kapelusz i rozparł się na krześle. Zanim wyciągnięta jego ręka zdołała odłożyć kapelusz, Stevie rzucił się nań i z szacunkiem zaniósł go do kuchni. Pan Verloc poczuł się znów zaskoczony.
— Ty mógłbyś zrobić wszystko z tym chłopcem, Adolfie — rzekła pani Verloc z wyrazem niezamąconego spokoju. — On by w ogień poszedł za ciebie, on....
Urwała, nasłuchując bacznie z uchem zwróconym w stronę kuchni.
Neale’owa szorowała tam podłogę. Na widok Steviego stęknęła żałośliwie, albowiem zauważyła już dawno, że łatwo go skłonić do ofiarowania na