Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/234

Ta strona została uwierzytelniona.

Pan Verloc dał do zrozumienia gestami i osowiałym pomrukiem, że nóg nie przemoczył i że w ogóle nic go to nie obchodzi. Propozycję włożenia pantofli pominął jako nie zasługującą na uwagę. Ale na kwestię wyjścia z domu zareagował w sposób nieoczekiwany. Nie zamierzał wyjść teraz z domu. Układał w myśli szersze plany. Z jego markotnych, urywanych zdań wynikło, że rozpatrywał możliwość emigracji. Trudno było wyrozumieć, czy ma na myśli Francję czy też Kalifornię.
To mętne oświadczenie, w najwyższym stopniu nieprawdopodobne, ujawniło się tak niespodzianie i było do tego stopnia niepojęte, że nie sprawiło należytego wrażenia. Pani Verloc odpowiedziała z najzupełniejszym spokojem, jakby mąż groził jej końcem świata:
— Także pomysł!
Pan Verloc oświadczył że jest chory, że wszystko go męczy, a w dodatku — —
Przerwała mu:
— Zaziębiłeś się porządnie.
I rzeczywiście pan Verloc był w dziwnym stanie — i fizycznym i nawet duchowym. Posępne niezdecydowanie odjęło mu głos na chwilę. Potem wymruczał kilka złowróżbnych ogólników o twardej konieczności.
— Będziesz musiał emigrować? — powtórzyła Winnie, siedząc spokojnie ze złożonymi rękami naprzeciw męża. — Chciałabym wiedzieć, kto cię do tego zmusi. Przecież nie jesteś niewolnikiem. Nikt tutaj nie jest niewolnikiem — i ty także nie potrzebujesz robić z siebie niewolnika. — Zamilkła na chwilę i ciągnęła dalej z niewzruszonym spokojem: — Interes idzie nieźle. Dom masz wygodny.