Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/244

Ta strona została uwierzytelniona.

Pani Verloc potrząsnęła głową.
— Nie umiem panu nic powiedzieć.
Odwróciła się i zaczęła porządkować pudełka stojące na półkach za ladą. Komisarz Heat patrzył na nią czas jakiś w zadumie.
— Chyba pani wie, kim jestem? — zapytał.
Pani Verloc spojrzała nań przez ramię. Komisarz Heat był zdumiony jej chłodem.
— Jak to! Przecież pani wie że jestem z policji — rzekł ostro.
— Niewiele mię to obchodzi — zauważyła pani Verloc, zabierając się znów do porządkowania pudełek.
— Nazywam się Heat. Komisarz Heat z wydziału przestępstw specjalnych.
Pani Verloc ustawiła dokładnie na właściwym miejscu małe tekturowe pudełko i zwróciła się znów do Heata, spoglądając nań spod ociężałych powiek; ręce jej zwisały bezczynnie. Przez chwilę panowało milczenie.
— Więc mąż pani wyszedł przed kwadransem! A nie powiedział kiedy wróci?
— Nie wyszedł sam — rzuciła obojętnie pani Verloc.
— Wyszedł ze znajomym?
Pani Verloc dotknęła z tyłu swych włosów. Były w najzupełniejszym porządku.
— Nie, z jakimś obcym panem.
— Aha. A jak ten obcy pan wyglądał? Może pani zechce mi powiedzieć?
Pani Verloc nie miała nic przeciwko temu. A Heat, usłyszawszy, że ów nieznajomy był wysokim, chudym brunetem o długiej twarzy i podkręconych wąsach, zaniepokoił się i wykrzyknął: