Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/246

Ta strona została uwierzytelniona.

razie Winnie jej nie widziała. Nie miała pojęcia o żadnej sprawie i powiedziała to spokojnym głosem, w którym brzmiało szczere zdziwienie.
Komisarz Heat nie dał wiary ani przez chwilę tak zupełnej nieświadomości. W krótkich, mało uprzejmych słowach streścił to co zaszło.
Pani Verloc odwróciła od niego oczy.
— Uważam to za głupotę — wyrzekła zwolna i zamilkła. — My tutaj nie jesteśmy niewolnikami, którymi można poniewierać.
Komisarz słuchał bacznie. Nic więcej nie powiedziała.
— A mąż pani nie wspominał o niczym, kiedy wrócił do domu?
Pani Verloc tylko pokręciła głową na znak przeczenia. Przeciągłe, kłopotliwe milczenie zaległo w sklepie. Komisarz Heat pomyślał, że tego już naprawdę za wiele.
— Jest jeszcze pewna drobna sprawa — zaczął obojętnym tonem — o której chciałem z mężem pani pomówić. Doszło naszych rąk coś co — jak przypuszczamy — jest skradzionym paltem.
Pani Verloc, szczególnie zaprzątnięta tego wieczoru myślami o złodziejach, dotknęła przelotnie stanika na piersi.
— Żadne palto nam nie zginęło — rzekła spokojnie.
— To dziwne — ciągnął prywatny obywatel Heat. — Widzę, że państwo trzymacie tu mnóstwo wiecznego atramentu...
Wziął do ręki małą buteleczkę i spojrzał na nią pod światło gazu palącego się w środku sklepu.
— Fioletowy — prawda? — zauważył, odstawiając buteleczkę. — Jak już wspomniałem, to jest