Komisarz, trzymając rękę na klamce, szepnął panu Verlocowi prosto w twarz:
— Może on i był półgłówkiem, ale pan był chyba szalony. Kto panu tak pomieszał w głowie?
Verloc nie przebierał w słowach, gdy chodziło o pana Władimira.
— Taka jedna świnia z północy — syknął z wściekłością. — Taki — jak to się mówi — gentleman.
Komisarz, nie zmieniając wyrazu twarzy, kiwnął głową na znak że rozumie i otworzył drzwi. Pani Verloc słyszała zapewne jego kroki, lecz nie widziała jak odchodził ścigany zaczepnym grzechotem dzwonka. Tkwiła za ladą na zwykłym swym posterunku. Siedziała na krześle, sztywna, wyprostowana; u jej stóp leżały dwa kawałki brudnego różowego papieru. Dłonie cisnęła konwulsyjnie do twarzy, a końce palców wparła kurczowo w czoło, jakby skóra była maską, którą chciała zedrzeć gwałtownie. Kamienny bezruch jej postaci wyrażał wściekłość i rozpacz, całą potencjalną gwałtowność tragicznych namiętności — wyrażał te uczucia potężniej niż pospolity wybuch krzyków i bicie oszalałej głowy o ścianę. Komisarz Heat, mijając sklep szybkim, elastycznym krokiem, rzucił na żonę Verloca przelotne tylko spojrzenie. A gdy pęknięty dzwonek przestał drżeć na wygiętej taśmie stalowej, wszystko zastygło w bezruchu wokół pani Verloc, jakby obezwładniająca moc czaru biła z jej postaci. Nawet płomyki gazu, tkwiące na kształt motyli u końców wiszącego palnika podobnego do odwróconej litery T, nawet te płomyki paliły się bez drgnienia. W sklepie pełnym podejrzanych towarów, rozmieszczonych na tanich pół-
Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/254
Ta strona została uwierzytelniona.