Nadinspektor, jadący szybko dorożką od Soho w stronę Westminsteru, wysiadł w samym środku imperium, nad którym słońce nigdy nie zachodzi. Salutowało go kilku dzielnych policjantów; nie wydawali się szczególnie przejęci obowiązkiem czuwania nad tym dostojnym terenem. Nadinspektor dostał się przez portal bynajmniej nie wysoki w obręb parlamentu — przedmiotu czci wielu milionów ludzi — i tam spotkał się wreszcie z płochym rewolucjonistą Toodlesem.
Schludny, miły ów młodzian ukrył zdziwienie, ujrzawszy tak prędko nadinspektora, którego polecono mu oczekiwać mniej więcej około północy. Uznał przedwczesne jego ukazanie się za niechybną oznakę tego, że sprawa, jakąkolwiek była, nie została załatwiona pomyślnie. Z natychmiastową gotowością do współczucia, która u sympatycznych młodzieńców kojarzy się często z wesołym usposobieniem, zmartwił się ze względu na Wielkiego Dostojnika — nazywał