go „szefem“ — a także i ze względu na nadinspektora, którego twarz wydała mu się złowróżbnie drewniana, bardziej niż kiedykolwiek — i niepomiernie długa.
— Jakąż on ma cudaczną powierzchowność, wygląda zupełnie na cudzoziemca — pomyślał, uśmiechając się doń już z daleka wesoło i życzliwie. Kiedy znaleźli się obok siebie, zaczął natychmiast mówić w dobrodusznej intencji aby ukryć w powodzi słów kłopotliwą porażkę nadinspektora. Oświadczył, że jego zdaniem wielki atak, który groził wieczorem, spali na panewce. Jakiś podrzędny stronnik „tego bydlęcia Cheesemanna“ zanudza niemiłosiernie bardzo nielicznych posłów bezwstydnie sfałszowaną statystyką. Toodles ma nadzieję, że posłowie będą się z nudów wymykać i lada chwila posiedzenie zostanie odroczone ze względu na brak quorum. Ale może ów poseł umyślnie tak mowę przeciąga, aby żarłok Cheesemann mógł swobodnie zjeść obiad. W każdym razie jemu, Toodlesowi, nie udało się namówić szefa żeby poszedł do domu.
— Z pewnością zaraz pana przyjmie. Siedzi sam w gabinecie i myśli o rybach ze wszystkich mórz — zakończył Toodles lekkim tonem. — Chodźmy.
Mimo swej życzliwej natury młody sekretarz prywatny (pracujący honorowo) podlegał zwykłym ludzkim słabościom. Nie chciał zadrasnąć nadinspektora, który według niego wyglądał zupełnie jak człowiek mający na sumieniu jakąś wielką niezręczność. Ale ciekawość sekretarza była zbyt silna, aby się poddać współczuciu. Kiedy szli razem, Toodles nie mógł się powstrzymać i rzucił lekko przez ramię:
— A jakże tam pańska szprotka?
Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/257
Ta strona została uwierzytelniona.