— Co pan z nim zrobił?
Nadinspektor odrzekł natychmiast:
— Ponieważ śpieszyło mu się widać bardzo do żony, która została w sklepie, pozwoliłem mu odejść, sir Ethelredzie.
— Jak to? Przecież on ucieknie.
— Pozwolę sobie być innego zdania. Dokądby mógł uciec? A przy tym trzeba pamiętać, że Verloc musi także się strzec niebezpieczeństwa grożącego mu ze strony kolegów. Tam w sklepie jest na swym stanowisku. Jakby mógł wyjaśnić opuszczenie tego stanowiska? Ale nawet gdyby miał zupełną swobodę ruchów, nic by teraz nie zrobił. Brak mu dostatecznej energii aby powziąć jakiekolwiek postanowienie. Niech mi też będzie wolno zaznaczyć, że gdybym go był uwięził, musielibyśmy trzymać się pewnej linii postępowania, co do której pragnę najpierw usłyszeć pana zdanie.
Wielka osobistość dźwignęła się z krzesła — imponująca, niewyraźna w zielonawym mroku pokoju.
— Zobaczę się dziś z prokuratorem i poślę po pana jutro rano. Czy pan ma jeszcze coś do powiedzenia?
Nadinspektor podniósł się także, smukły i giętki.
— Sądzę że nie, sir Ethelredzie, mógłbym tylko wejść w szczegóły, które —
— Nie, nie. Żadnych szczegółów.
Wielka, niewyraźna postać rzekłbyś cofnęła się, jakby w fizycznym lęku przed szczegółami, lecz zaraz potem podeszła do inspektora, rozdęta, olbrzymia, imponująca, wyciągając dużą rękę.
— I pan mówi że ten człowiek ma żonę?
Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/264
Ta strona została uwierzytelniona.