powiodło mu się, ale to niepowodzenie wyglądało inaczej niż sobie wyobrażał. Znajdował się już tak blisko pomyślnego wyniku, który by przeraził pana Władimira tajemniczą sprawnością, a przy tym położyłby kres okrutnym drwinom sekretarza. Tak się przynajmniej zdawało panu Verlocowi. Byłby się postawił nadzwyczajnie wobec ambasady, gdyby — gdyby jego żona nie wpadła na ten nieszczęsny pomysł aby przyszyć do palta adres Steviego.
Pan Verloc głupi nie był i spostrzegł w lot, że jego wpływ na szwagra ma w sobie coś niezwykłego, choć nie zdawał sobie dokładnie sprawy ze źródła tego wpływu — które to źródło stanowiła doktryna o nieporównanej mądrości i dobroci pana Verloca, wpojona Steviemu przez troskające się o niego kobiety. Przewidując wszelkie możliwe ewentualności, pan Verloc liczył słusznie na wrodzoną prawość Steviego i niewzruszoną jego dyskrecję. Ale wypadek, którego nie przewidział, wstrząsnął nim jako człowiekiem humanitarnym i kochającym małżonkiem. Ze wszystkich zaś innych względów była to ewentualność raczej korzystna. Nic nie dorówna wieczystemu milczeniu śmierci.
Pan Verloc mimo woli zdał sobie z tego sprawę, gdy siedział znękany i przerażony w małej salce restauracji Cheshire Cheese, albowiem uczuciowość nie przeszkadzała mu patrzeć jasno na rzeczy. Wprawdzie gwałtowna śmierć Steviego była faktem przykrym, lecz ustalała powodzenie zamachu — bo przecież panu Władimirowi chodziło nie o zwalenie ściany, lecz o wstrząśnięcie społeczeństwem. Można było uznać, że to zostało osiągnięte kosztem wielu zabiegów i strapień pana Verloca. Gdy jednak najnieoczekiwaniej cała sprawa wróciła do swego punktu wyjścia
Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/281
Ta strona została uwierzytelniona.