Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/282

Ta strona została uwierzytelniona.

na Brett Street, pan Verloc, który szamotał się niby w strasznym śnie, chcąc swoje stanowisko ocalić, poddał się w końcu ciosowi jak człowiek wierzący w przeznaczenie. Utracił stanowisko właściwie z niczyjej winy. Przyczynił się do tego drobny fakt bez znaczenia. Wyglądało to tak, jakby ktoś pośliznął się w ciemności na odrobinie pomarańczowej skórki i złamał nogę.
Pan Verloc westchnął ciężko. Nie żywił do żony najmniejszej urazy. Pomyślał: „Będzie musiała pilnować sklepu, kiedy się znajdę pod kluczem“. Pomyślał także jak dotkliwie będzie jej z początku brakowało Steviego i ogarnęła go wielka troska o jej zdrowie i nerwy. Jakże ona wytrzyma to odosobnienie, sama jedna w całym domu? Byłoby to fatalne, gdyby się rozchorowała, podczas gdy on będzie siedział w więzieniu. Co by się wówczas stało ze sklepem? Sklep przedstawiał pewną wartość. Choć pan Verloc — dzięki swemu fatalizmowi — pogodził się z utratą stanowiska tajnego agenta, nie miał zamiaru dopuścić do swej zupełnej ruiny, przede wszystkim — trzeba to przyznać — ze względu na żonę.
Winnie była w kuchni poza zasięgiem jego wzroku i milczała wciąż, co go przestraszało. Gdybyż przynajmniej matkę miała przy sobie. Ale ta stara idiotka... Gniew i popłoch ogarnęły pana Verloca. Musi się z żoną rozmówić. Trzeba jej wytłumaczyć, że w pewnych warunkach człowiek może być doprowadzony do ostateczności. Ale nie poszedł do żony natychmiast, aby jej udzielić owej informacji. Przede wszystkim uznał, że ten wieczór nie nadaje się do przyjmowania klientów. Wstał aby zamknąć drzwi od ulicy i zgasić gaz w sklepie.