Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/285

Ta strona została uwierzytelniona.

Verloc wpatrzył się w plecy żony, jakby mógł z nich wnioskować o skutku swoich słów.
— W ciągu ostatnich lat jedenastu wciąż narażałem życie, zapobiegając wszystkim morderczym zamachom. Wysyłałem w świat mnóstwo tych psiakrew rewolucjonistów z bombami w kieszeni, po to żeby ich wyłapywali na granicy. Stary baron wiedział dobrze jak się zasłużyłem jego krajowi. A tu nagle zjawia się taka świnia — zarozumiała świnia, która o niczym nie ma pojęcia!
Pan Verloc zestąpił powoli z dwóch schodków, wszedł do kuchni, wziął z półki szklankę i trzymając ją w ręku, podszedł do zlewu nie patrząc wcale na żonę.
— Stary baron nie był złośliwym idiotą, żeby mnie wzywać o jedenastej rano! Jest tu paru ludzi w mieście, którzy by nie robili sobie ze mną ceremonii, zobaczywszy że wchodzę do ambasady; dostałbym od nich po łbie wcześniej czy później. Cóż to za idiotyczne okrucieństwo, żeby narażać niepotrzebnie takiego człowieka jak ja!
Pan Verloc odkręcił kurek nad zlewem i raz po raz wlał sobie do gardła trzy szklanki wody, chcąc ugasić żar swego oburzenia. Postępowanie pana Władimira padło jak zarzewie w głąb duszy Verloca, rozpalając w nim gwałtowny gniew. Nie mógł się uspokoić nad krzywdzącym obejściem sekretarza. Pan Verloc unikał wszystkich uciążliwych zadań, którymi społeczeństwo obarcza skromniejszych obywateli, lecz wykonywał swe tajne rzemiosło z niewyczerpanym oddaniem. Nie brakowało mu pewnego rodzaju lojalności. Był wierny swym chlebodawcom oraz sprawie równowagi społecznej. Był także wierny swym przywiązaniom. Postawiwszy szklankę w zle-