ostateczności. Po miesiącu dokuczliwej udręki zakończonej nagłą katastrofą, miotany burzą duch pana Verloca tęsknił za wytchnieniem. Jego kariera tajnego agenta zakończyła się w sposób, którego nikt nie byłby przewidział; może teraz nareszcie będzie mógł spokojnie przespać noc. Ale zwątpił o tym, spojrzawszy na żonę. Brała tę sprawę bardzo tragicznie — wcale nie tak jak można się było spodziewać. Uczynił wysiłek aby do niej przemówić:
— Będziesz musiała nad sobą zapanować, moje dziecko — rzekł współczująco. — Co się stało, to się nie odstanie.
Winnie wzdrygnęła się lekko, choć ani jeden muskuł nie drgnął na jej zbielałej twarzy. Pan Verloc ciągnął dalej tępym głosem:
— A teraz idź spać. Dobrze by ci zrobiło, gdybyś się porządnie wypłakała.
Za tym zdaniem pana Verloca przemawiało tylko jedno: jest to zdanie całej ludzkości. Jakby kobiece wzruszenia były czymś równie nieistotnym jak sunące po niebie opary, uważa się za pewnik, że każde z tych wzruszeń musi zakończyć się deszczem. I bardzo możliwe, że gdyby Stevie umarł na swym łóżku, w oczach zrozpaczonej siostry, otoczony jej opiekuńczymi ramionami, ból Winnie znalazłby ujście w potoku gorzkich, czystych łez. Pani Verloc — podobnie jak inne ludzkie istoty — posiadała pewien zasób podświadomej rezygnacji, wystarczający dla stawienia czoła normalnym przejawom ludzkiej doli. Nie brała nic zbytnio do serca, zdając sobie sprawę, że „życie nie znosi aby zanadto je zgłębiać“. Lecz straszne warunki w jakich Stevie zginął — warunki, które dla pana Verloca były tylko epizodem wielkiej klęski — właśnie one sprawiły, że łzy Winnie wyschły
Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/287
Ta strona została uwierzytelniona.