Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/296

Ta strona została uwierzytelniona.

człowiek, do którego przyzwyczaiła się cieleśnie i duchowo, któremu ufała, zabrał jej chłopca aby go zabić! Ta myśl — w swym kształcie, w swej treści, w swych skutkach, nieobliczalnych, bo zmieniających nawet wygląd rzeczy martwych — była tego rodzaju, że można było od niej osłupieć na zawsze. Pani Verloc siedziała bez ruchu. A pan Verloc, jak zwykle w palcie i kapeluszu, chodził tam i sam — wcale nie po kuchni, lecz właśnie po tej myśli, tratując butami mózg żony. Pan Verloc zapewne coś mówił — ale myśl Winnie przesłaniała jej prawie ciągle głos męża.
Niekiedy jednak ten głos docierał do jej uszu. Pojedyncze zdania wyłaniały się od czasu do czasu. Treść ich była na ogół pełna otuchy. Wówczas rozszerzone źrenice Winnie powracały z oddali, śledząc ruchy pana Verloca z ponurą troską i nieprzeniknioną uwagą.
Pan Verloc znał na wskroś wszelkie sprawy dotyczące swego tajnego zawodu i był dobrej myśli co do własnych planów i kombinacyj. Wierzył naprawdę, że w gruncie rzeczy łatwo mu będzie ujść przed nożem rozwścieczonych towarzyszy. Tak często zdarzało mu się wyolbrzymiać (ze względów zawodowych) potęgę rewolucjonistów i jej zasięg, że miał dokładne wyczucie sytuacji. Bo aby przesadzać w sposób wiarogodny, trzeba najpierw dokładnie rzecz zbadać. Wiedział również, ile dobrodziejstw a także i nikczemności ulatnia się z pamięci w ciągu dwóch lat — dwóch długich lat. Ta pierwsza jego poufna rozmowa z żoną płynęła z wrodzonego mu optymizmu, przy czym uznał za stosowne okazać największą pewność siebie na jaką mógł się zdobyć. Chciał dodać biednej kobiecie odwagi. Po jego uwol-