Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/297

Ta strona została uwierzytelniona.

nieniu, które zgodnie z zasadniczą linią jego życia miało oczywiście nastąpić po kryjomu, znikną oboje natychmiast. Co się tyczyło zatarcia za nimi śladów, zapewnił Winnie iż może na nim polegać. Potrafi to zrobić tak, że nawet sam diabeł — —
Machnął ręką. Wszystko to wyglądało jakby się przechwalał, a tymczasem on chciał tylko dodać żonie odwagi. Zamiary miał dobre, lecz niestety nie było porozumienia między nim a jego audytorium. Samochwalczy ton męża przyciągnął uwagę Winnie, która puszczała większość słów mimo uszu — bo cóż ją słowa mogły teraz obchodzić? Co mogły jej uczynić dobrego lub złego w obliczu władającej nią myśli? Śledziła mrocznym spojrzeniem tego człowieka, który stwierdzał swoją bezkarność — człowieka, który zabrał z domu jej biednego chłopca aby go zabić. Nie mogła sobie przypomnieć gdzie go zabił, ale serce jej zaczęło bić bardzo wyraźnie.
Pan Verloc łagodnym małżeńskim tonem wyrażał teraz głębokie przeświadczenie, że mają jeszcze przed sobą dobrych kilka lat spokojnego życia. Nie poruszał kwestii środków pieniężnych. Będą musieli przywarować i niejako gnieździć się w cieniu, ukryci wśród ludzi, którzy zastąpią im gąszcz trawy; życie ich musi być skromne jak życie fiołków. Pan Verloc określił to słowami: „Trzeba będzie się na chwilę przytaić.“ Oczywiście gdzieś daleko od Anglii. Nie było jasne, czy pan Verloc ma na myśli Hiszpanię czy Amerykę Południową; w każdym razie miało to być gdzieś za granicą.
Ostatnie słowo wpadło w ucho pani Verloc i wywarło pewne określone wrażenie. Ten człowiek mówi o wyjeździe za granicę. Wrażenie to było zupełnie oderwane; a siła przyzwyczajenia jest tak