Winnie Verloc, wdowa po panu Verlocu, siostra wiernego Stevie (który Bogu ducha winien został rozerwany na strzępy w przekonaniu że spełnia czyn humanitarny), nie przekroczyła drzwi saloniku. Dobiegła aż do progu, uciekając od płynącej ciurkiem krwi, ale był to odruch instynktownego wstrętu. Przystanęła z głową spuszczoną, zapatrzona w próżnię. Jakby przebyła długi szereg lat w ucieczce przez mały salonik, pani Verloc stojąca u drzwi była osobą zupełnie różną od tamtej kobiety, co wsparta o kanapę wskutek lekkiego zawrotu głowy zażywała głębokiego spokoju, rozkoszując się bezczynnością i brakiem odpowiedzialności. Zawrót głowy minął. Lecz pani Verloc nie była już spokojna. Zaczęła się bać.
Starała się nie patrzeć na spoczywającego małżonka, ale nie dlatego aby w niej budził strach. Pan Verloc nie wyglądał przerażająco. Zdawało się że wygodnie mu leżeć. A zresztą był martwy. Pani Verloc nie żywiła czczych złudzeń co do umarłych.