pozostawiając chorobliwą omdlałość i nudności. Przez chwilę, przez długą chwilę towarzysz Ossipon nie czuł się bynajmniej dobrze — i to w sposób bardzo specjalny. Lecz patrzył wciąż. A tymczasem pan Verloc leżał bez ruchu, udając sen dla wiadomych sobie powodów, jego żona zaś, ta dzika kobieta, strzegła drzwi — niewidzialna i niema wśród mroku opustoszałej ulicy. Czyżby to wszystko było jakąś straszliwą machinacją uknutą przez policję na intencję jego, Ossipona? W skromności swej odrzucił takie rozwiązanie zagadki.
Lecz właściwe znaczenie sceny, na którą patrzył, zrozumiał dopiero, przyglądając się kapeluszowi. Ten kapelusz wydał mu się czymś nadzwyczajnym, jakimś złowrogim symbolem. Czarny, obrócony rondem do góry, leżał na ziemi przed kanapą, jakby go przygotowano dla zbierania składek od ludzi, którzy za chwilę nadejdą aby oglądać pana Verloca, spoczywającego na kanapie i rozkoszującego się pełnią spokoju i wygody domowego ogniska. Od kapelusza oczy krzepkiego anarchisty powędrowały ku odsuniętemu stołowi, patrzyły chwilę na stłuczony półmisek i doznały jakby optycznego wstrząsu, dostrzegłszy połyskliwą białość pod niedomkniętymi powiekami człowieka leżącego na kanapie. Wydało się teraz Ossiponowi, że pan Verloc niekoniecznie śpi, że raczej leży z przechyloną głową i patrzy uporczywie na swą lewą pierś. A gdy towarzysz Ossipon dostrzegł wreszcie rękojeść noża, odwrócił się od szklanych drzwi, wstrząśnięty gwałtownym kurczem zwiastującym wymioty.
Nagle usłyszał, że drzwi od ulicy się zatrzaskują i dusza uciekła mu w pięty. Ten dom ze swym nieszkodliwym mieszkańcem mógł jednak służyć
Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/335
Ta strona została uwierzytelniona.