za pułapkę — i to straszliwą. Towarzysz Ossipon nie miał już teraz pojęcia co się z nim dzieje. Zaczepiwszy udem o koniec lady, obrócił się w kółko i zachwiał z okrzykiem bólu; wśród przerażającego grzechotu dzwonka poczuł, że konwulsyjny uścisk przygważdża mu ramiona do boków a zimne wargi kobiece pełzną po jego uchu, wypowiadając słowa:
— Policjant! Widział mnie!
Ossipon przestał się wydzierać: ona go nie puści. Ręce jej splotły się nierozerwalnym węzłem na krzepkich plecach Ossipona. Kroki na ulicy zbliżały się; dyszeli oboje pierś w pierś ciężko, mozolnie, co wyglądało na śmiertelną walkę, choć postawa ich wyrażała śmiertelny strach. Czas dłużył się w nieskończoność.
Policjant obchodzący dzielnicę dostrzegł był istotnie panią Verloc; ale ponieważ mijał właśnie oświetlone skrzyżowanie ulic, idąc ku przeciwległemu końcowi Brett Street, Winnie wydała mu się tylko jakimś trzepotem wśród mroku. I nawet niezupełnie był pewien, czy dojrzał istotnie ów trzepot. Spieszyć się nie potrzebował. Znalazłszy się na jednej linii ze sklepem, zauważył, że zamknięto go wcześnie. Nie było w tym nic nadzwyczajnego. Policjanci pełniący służbę mieli odrębne wskazówki tyczące się sklepu Verloców; nie wolno im było się wtrącać do tego co się tam działo, chyba w razie wyraźnego przekroczenia porządku, lecz musieli donosić o wszystkim co zauważyli. W danym wypadku nie było pola do spostrzeżeń, ale policjant, wiedziony poczuciem obowiązku i dbałością o spokój sumienia, przeszedł w poprzek jezdni i nacisnął klamkę. Sprężynowy zatrzask — od którego klucz spoczywał na wieki w kieszonce od kamizelki nieboszczyka Verloca —
Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/336
Ta strona została uwierzytelniona.