Krzepka postać towarzysza Ossipona przeszła przez sklep jak cień wielkimi, porywczymi krokami i przykucnęła posłusznie w kącie; ale w tym posłuszeństwie było dużo niechęci. Ossipon szukał teraz nerwowo kurka, mrucząc przekleństwa; za oszklonymi drzwiami zapadła nagle ciemność i prawie natychmiast rozległo się chrapliwe, histeryczne westchnienie kobiety. Noc, niezawodna nagroda za uczciwy ludzki trud na tym padole, otoczyła pana Verloca, ciężko doświadczonego rewolucjonistę ze „starej gwardii“, skromnego stróża społeczeństwa — bezcennego tajnego agenta Δ z raportów barona Stott-Wartenheima; agenta, który był sługą prawa i porządku, sługą wiernym, zaufanym, sumiennym, godnym podziwu i miał tylko jedną sympatyczną słabość, a mianowicie pełne idealizmu przekonanie, że jest kochany dla siebie samego.
Ossipon szedł po omacku z powrotem ku ladzie przez duszny mrok, czarny teraz jak sadza. Głos pani Verloc stojącej w środku sklepu zadrgał w ciemności rozpaczliwym protestem:
— Ja nie chcę żeby mnie powiesili, Tomie. Ja nie chcę — —
Umilkła. Ossipon rzucił od lady przestrogę:
— Nie krzycz tak. — Zdawał się głęboko namyślać. — Zrobiłaś to zupełnie sama? — zapytał głucho ale z wszelkimi pozorami władczego spokoju, co przepełniło serce pani Verloc wdzięcznością i wiarą w opiekuńczą jego siłę.
— Tak — szepnęła, niewidzialna wśród mroku.
— Nigdy bym w to nie uwierzył — mruknął. — Nikt by nie uwierzył.
Posłyszała jego ruchy w ciemności i odgłos zatrzasku w drzwiach saloniku. Towarzysz Ossipon,
Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/338
Ta strona została uwierzytelniona.