okrzyk prawdy w formie wytartej i banalnej, służącej do wypowiadania sztucznych, sentymentalnych frazesów:
— Jak ja mogę tak się bać śmierci! Chciałam się zabić, Tomie. Ale boję się. Chciałam ze sobą skończyć. Ale nie mogłam. Czy to znaczy, że nie mam serca? Widać kielich goryczy przeznaczony dla takich jak ja nie był jeszcze dość pełen. A kiedy ty się zjawiłeś...
Umilkła. Po krótkiej chwili wyszlochała w porywie wdzięczności i zaufania:
— Będę żyła tylko dla ciebie, Tomie!
— Przesiądź się w tamten kąt, dalej od peronu — rzekł pieczołowicie Ossipon.
Usłuchała swego zbawcy, który usadowił ją troskliwie i śledził na jej twarzy nadejście drugiego ataku płaczu, jeszcze gwałtowniejszego niż pierwszy. Przypatrywał jej się z miną rzekłbyś lekarza liczącego sekundy. Nareszcie usłyszał gwizd. W chwili gdy pociąg ruszał, mimowolny skurcz górnej wargi odsłonił zęby Ossipona i nadał jego twarzy wyraz dzikiej stanowczości. Pani Verloc była nieczuła na wszystko, a Ossipon, jej zbawca, stał jak wryty. Czuł, że wagony suną coraz szybciej, towarzysząc głuchym stukotem głośnym łkaniom kobiety. Nagle dwoma susami minął przedział, otworzył ostrożnie drzwi i wyskoczył.
Wyskoczył u samego końca peronu; a z taką zawziętością przeprowadził swój desperacki plan, że zdołał jakimś cudem — niemal wisząc w powietrzu — zatrzasnąć drzwi od przedziału. Dokonawszy tego, poczuł że toczy się po ziemi jak zastrzelony królik. Był potłuczony, wstrząśnięty, blady jak śmierć i bez tchu, kiedy się dźwignął na nogi. Ale
Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/350
Ta strona została uwierzytelniona.