Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/351

Ta strona została uwierzytelniona.

był spokojny i potrafił zachować się jak należy wobec tłumu podnieconych kolejarzy, którzy go w mig otoczyli. Wyjaśnił cichym i przekonywającym tonem, że jego żona musiała nagle wyjechać do umierającej matki, do Bretanii; że niepokoi się o nią bardzo, bo jest strasznie przybita; że usiłując podtrzymać ją na duchu, wcale nie zauważył iż pociąg rusza. Na ogólny okrzyk: „Więc dlaczego pan nie pojechał do Southampton?“ odpowiedział, że w domu została tylko młoda, niedoświadczona siostra żony z trojgiem małych dzieci; niepokoiłaby się bardzo jego nieobecnością, a urzędy telegraficzne są już zamknięte. Wyskoczył zupełnie odruchowo.
— Ale drugi raz tego nie zrobię — rzekł w końcu; uśmiechnął się do wszystkich wokoło, rozdał trochę drobnych i opuścił stację, nawet nie kulejąc.
Znalazłszy się przed dworcem, towarzysz Ossipon, zaopatrzony w banknoty jak jeszcze nigdy w życiu, odrzucił propozycję dorożkarza.
— Mogę iść pieszo — rzucił z przyjaznym uśmiechem uprzejmemu dorożkarzowi.
Mógł iść. I poszedł. Przebył most. Potem wieże Westminster Abbey, stojące w masywnym bezruchu, widziały żółty wiecheć jego czupryny sunący pod latarniami. Światła dzielnicy Victoria widziały go także, i Sloane Square, i sztachety Hyde Parku. Po jakimś czasie towarzysz Ossipon znalazł się znów na moście. Przyciągnęła jego uwagę rzeka, przepych mrocznych cieni i rozmigotanych blasków kłębiących się w dole wśród ponurej ciszy. Stał długi czas, patrząc na wodę znad parapetu. Zegar na wieży wydał spiżowy dźwięk nad jego pochyloną głową. Spojrzał na tarczę zegara... Pół do pierwszej — burzliwa noc szaleje nad Kanałem.