Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/361

Ta strona została uwierzytelniona.

spełna pięć minut potem, czarno ubranej pani nie było już na leżaku. Nie było jej nigdzie. Znikła. Stało się to o piątej rano i nie był to wcale wypadek. W godzinę później ktoś z załogi znalazł na leżaku ślubną obrączkę, która przylgnęła do mokrego drzewa i swym połyskiem zwróciła uwagę marynarza. Wewnątrz obrączki była wyryta data 24 lipca 1879 r. „Nieprzenikniona tajemnica zawiśnie chyba na wieki“...
Towarzysz Ossipon podniósł zwieszoną głowę, ubóstwianą przez różne skromne kobiety Wysp Brytyjskich — głowę przypominającą Apolla promienistym gąszczem włosów.
Tymczasem Profesor uczuł niepokój. Wstał z miejsca.
— Czekajcie no — rzekł śpiesznie Ossipon. — Powiedzcie mi, co wy myślicie o szaleństwie i rozpaczy?
Profesor przesunął końcem języka po suchych, cienkich wargach i rzekł pouczająco:
— Te rzeczy już nie istnieją. Wszystkie potężne uczucia zatraciły się. Świat jest przeciętny, sflaczały, bezsilny. A szaleństwo i rozpacz stanowią siłę. Siła jest zbrodnią w oczach durniów, ludzi słabych i ludzi naiwnych, którzy rządzą kurnikiem. Wy jesteście przeciętni. Verloc, którego sprawie policja ukręciła łeb tak gładko, był przeciętny. No i policja go zamordowała. Był przeciętny. Każdy jest przeciętny. Szaleństwo i rozpacz! Dajcie mi je za lewar, a dźwignę świat. Ossipon, wyrażam wam swoją szczerą pogardę. Wy nie jesteście w stanie nawet zamierzyć tego co przeciętny zapasiony obywatel nazwałby zbrodnią. Nie ma w was siły.
Zamilkł, uśmiechając się szyderczo pod srogim połyskiem grubych okularów.