Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.1 023.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wonych kołach. Spłoszony kot przemknął się pod nogami pana Verloka i zapadł w najbliższej suterenie, a opasły policyant, obcy na pozór wszelkiemu wzruszeniu, ukazał się niespodzianie, lecz nie zwrócił uwagi na przechodzącego.
Pan Verlok doszedł do Chesham Square i zatrzymał się przed bramą. Było jeszcze tak wcześnie, że odźwierny wybiegł ze swej loży, walcząc z opornym lewym rękawem liberyjnego surduta. Miał czerwoną kamizelkę, spodnie do kolan, twarz rozgrzaną. Pan Verlok pokazał mu kopertę z herbem ambasady i przeszedł mimo. Ten sam talizman ukazał lokajowi, który otworzył drzwi i wpuścił go do przedsionka.
Jasny ogień płonął na wielkim kominie, a przed ogniem, zwrócony doń plecami, stał stary człowiek, we fraku z łańcuchem na szyi i spojrzał na wchodzącego z ponad dziennika, który trzymał w wyciągniętych rękach, przed spokojnem i surowem obliczem. Nie poruszał się, tylko drugi służący, w bronzowych spodniach i szarym surducie, zbliżył się i zapytał pana Verloka o nazwisko, a potem, obróciwszy się na pięcie, w milczeniu przeprowadził go, nie oglądając się wcale. Wiódł go przez korytarz na lewo, do wielkich, dywanem wyłożonych schodów i niespodzianie wprowadził do małego pokoju, gdzie stał ciężki stół do pisania i kilka krzeseł. Służący zamknął drzwi — pan Verlok pozostał sam, nie usiadł. Trzymając kapelusz i laskę w jednej ręce, obejrzał się w około, drugą rękę przesunął po gładko uczesanej głowie.
Otworzyły się cicho inne drzwi i pan Verlok