Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.1 028.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wiać najczystszą angielszczyzną, bez żadnego śladu cudzoziemskiej wymowy.
— Ach! tak... Naturalnie. Zobaczmy... Ile dostałeś pan za zdobycie wzoru ich najnowszej lawety?
— Pięć lat ciężkiego więzienia w twierdzy — odparł pan Verlok, z zupełną na pozór obojętnością.
— Małym kosztem wydobyłeś się z trudności — zrobił uwagę pan Włodzimierz. — Ale zasłużyłeś na karę za to, żeś się dał przyłapać. Któż cię wprowadził w taką kabałę — co?
Ochrypły głos pana Verloka wspomniał coś o niedoświadczeniu młodości, o fatalnem zaślepieniu do niegodnej...
— Aha! Cherchez la femme! — raczył mu przerwać pan Włodzimierz, posępnie i bez współczucia. I rzucił zapytanie:
— Jak dawno jesteś pan na usługach tutejszej ambasady?
— Od czasu przybycia tu nieboszczyka barona Stotta-Wartenheima — objaśnił stłumionym głosem pan Verlok, wydymając smętnie usta, na znak żalu po zmarłym dyplomacie.
Pierwszy sekretarz śledził bacznie grę jego fizyjonomii.
— Ach! Od tej pory... No! A co masz pan do powiedzenia? — zapytał szorstko.
Pan Verlok odrzekł z pewnem zadziwieniem, że nie ma nic specyalnego do powiedzenia. Został wezwany listownie... I zanurzył rękę w bocznej kieszeni paltota, lecz pod szyderczym, cynicznym