Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.1 032.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

towarzysza. Budził on zaufanie do głoszonych haseł.
— Wzywają mnie zawsze do przemawiania, w jaknajkrytyczniejszych chwilach — objaśnił pan Verlok, z widocznem zadowoleniem.
Dodał na zakończenie, że niema takiej wrzawy, nad którąby głos jego nie zapanował. Postanowił dowieść tego czynem i rzekł:
— Proszę o łaskawe pozwolenie!
Pochyliwszy głowę, szybko i zwinnie przeszedł przez pokój i stanął przed wielkiem oknem. Uchylił je, a pan Włodzimierz, zerwawszy się z głębin fotela, stanął za nim. Na ulicy, za dziedzińcem ambasady, widać było szerokie plecy policyanta, przyglądającego się leniwie wspaniałemu wózkowi, w którym jechało przez skwer jakieś zamożne niemowlę.
— Policya — ryknął bez najmniejszego wysiłku pan Verlok.
Pan Włodzimierz zaśmiał się na widok policyanta, który obrócił się jak na sprężynie, szukając z której strony przyszło wezwanie. Agent zamknął spokojnie okno i wrócił na dawne miejsce.
— Kto ma taki głos, budzi naturalnie zaufanie — przemówił już ze zwykłym tłumikiem. — A przytem wiem co mówić…
Pan Włodzimierz, poprawiając w lustrze krawat, wpatrywał się bacznie w mięsisty profil i wielki tułów człowieka, stojącego za nim, a jednocześnie przyglądał się własnej twarzy, wygolonej, okrągłej, różowej, z cienkiemi, wrażliwemi wargami, stworzonemi do wygłaszania subtelnych dowcipów, które zrobiły go ulubieńcem najwyższych kół to-