Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.1 035.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Pan Verlok uczuł dziwne osłabienie w grubych nogach. Odstąpił krok w tył i wytarł nos hałaśliwie.
Był rzeczywiście zdumiony i zastraszony. Rdzawe londyńskie słońce, przebijając się przez londyńską mgłę, zalewało ciepłym blaskiem gabinet pierwszego sekretarza; w ciszy słychać było brzęczenie muchy, rozbijającej się o szybę — zapowiedź nadciągającej wiosny.
Podczas tej pauzy, pan Włodzimierz sformułował w myśli cały szereg niepochlebnych spostrzeżeń nad twarzą i postacią agenta. Człowiek ten był nadspodziewanie pospolity, ociężały i bezwstydnie tępy. Wyglądał zupełnie jak majster od wodociągów, przynoszący rachunek do zapłacenia…
Więc to był ten sławny, zaufany tajny agent — tak dochowujący swego incognita, że nie oznaczano go nigdy inaczej, tylko przez trójkąt — △ — w urzędowej, półurzędowej i poufnej korespondencyi zmarłego barona Stott-Wartenheima. Słynny △, którego ostrzeżenia miały moc zmieniać plany i daty królewskich podróży, a niekiedy nawet wpływały na zupełne ich zaniechanie! Ten człowiek!
Pan Włodzimierz w głębi duszy dał folgę gwałtownemu rozweseleniu, częścią z powodu własnego zdziwienia, które uznał za wielce naiwne, ale głównie z powodu ogólnie żałowanego barona. Jego Ekscelencya, łaską monarchy narzucony na ambasadora nie jednemu ministrowi spraw zagranicznych, pomimo jego oporu, używał w swoim czasie sławy pewnego rodzaju taniej, złowrogiej przezorności. Jego Ekscelencya miał głowę, nabitą groźbą spo-