Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.1 037.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Pan Włodzimierz zmarszczył brwi, szukając odpowiedniego wyrażenia w miejscowym żargonie: ale wnet rozjaśnił się i błysnął białymi zębami w uśmiechu.
— Zostaniesz wylany — dodał srogo.
Po raz drugi panu Verlokowi uczyniło się słabo. Ale podniósł głowę, zdobywając się na męstwo.
Pan Włodzimierz zniósł z niezmąconą pogodą, jego badawcze spojrzenie.
— Potrzeba nam jakiegoś podniecającego środka dla konferencyi w Medyolanie — zaczął od niechcenia. — Rozprawy nad międzynarodową akcyą, w celu stłumienia zbrodni politycznych, nie prowadzą do niczego. Anglia się ociąga. Ten kraj, przejęty sentymentalnymi poglądami na wolność osobistą, jest poprostu niemożliwy. Niepodobna tego dłużej ścierpieć, że twoim przyjaciołom wolno się tu zbierać…
— W ten sposób mam ich wszystkich pod okiem — przerwał pan Verlok cierpko.
— Daleko lepiej byłoby mieć ich wszystkich pod kluczem. Trzeba doprowadzić do porządku Anglię. Głupia tutejsza burżuazya staje się wspólniczką tych ludzi, którzy postawili sobie za cel, wyrugować ją z jej własnych domów i skazać na śmierć głodową w rynsztoku. Zapewne zgodzisz się na to, że średnie warstwy ludności są głupie?
Pan Verlok potwierdził chrapliwie:
— Istotnie są głupie.
— Nie mają wcale wyobraźni. Są zaślepieni idyotyczną próżnością. Potrzeba im dać ostrogę. I to jest właśnie odpowiednia chwila, ażeby twoi