Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.1 044.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

inaczej urządzić? Więc to jest, niby, prawy związek?
Pan Verlok nadął policzki i odsapnął: nic więcej. Uzbroił się w cierpliwość. Niedługo już miała trwać ta próba. Pierwszy sekretarz nagle stał się bardzo lakoniczny, obojętny, stanowczy.
— Możesz odejść — wyrzekł. — Dynamitowy zamach jest niezbędny. Daję miesiąc czasu. Posiedzenia konferencyi zostały zawieszone. Zanim rozpoczną się na nowo, coś musi stać się tutaj; albo twoje stosunki z nami zostaną zerwane.
I nagle znowu zmienił ton z niepojętą łatwością.
— Pomyśl o moim wykładzie, panie… panie Verlok — dodał z wymownym ruchem ręki ku drzwiom. — Pomyśl o południku. Konieczne. Nic lepszego, ani nic łatwiejszego, jak sądzę. Nie znasz średnich warstw społeczeństwa tak dobrze, jak ja…
Wstał i, skrzywiwszy żartobliwie delikatne usta, śledził w lustrze ciężką postać agenta, idącego ku drzwiom z kapeluszem i laską w ręku. Drzwi zamknęły się.
Służący zjawił się na korytarzu wyprowadził pana Verloka inną drogą i wypuścił przez małe drzwiczki, w rogu podwórza. Odźwierny przy bramie udał, że go nie widzi wychodzącego i pan Verlok wraca tą samą drogą, jaką szedł rano, ale szedł jakby pogrążony we śnie — we śnie dręczącym.
Szedł machinalnie, a znalazłszy się przed sklepem, wszedł odrazu za ladę i usiadł na drewnianem krześle tam stojącem. Nikt nie przerywał jego rozmyślań. Stevie, okryty wielkim, bajowym fartuchem, zamiatał i wycierał kurze na schodach, za-