Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.1 045.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

topiony w tej czynności całą duszą, pani Verlokowa, usłyszawszy w kuchni szczękanie pękniętego dzwonka, uchyliła firankę i spojrzała przez oszklone drzwi. Zobaczywszy małżonka, siedzącego chmurnie, w kapeluszu zsuniętym na tył głowy, wróciła do kuchni. We dwie godziny później, zdjęła bratu zielony fartuch i rozkazała mu umyć twarz i ręce, mówiąc tonem stanowczym, jakiego używała zawsze od lat piętnastu, odkąd przestała go myć sama. A potem oderwała na chwilę wzrok od rondli, dla obejrzenia twarzy i rąk, które Stevie przedstawił jej po umyciu z pewnym niepokojem. Za dawnych czasów obrządek ten dokonywał się pod grozą ojcowskiego gniewu — nawet dla bojaźliwego Stevie. Posługiwano się tylko względem niego zapewnieniem, że panu Verlokowi sprawiłoby przykrość najlżejsze zaniedbanie przepisów porządku, gdyby je zauważył w czasie wspólnych posiłków.
Winifreda od śmierci ojca czuła wielką ulgę, wiedząc, że nie potrzebuje już drżeć o biednego Stevie. Nie mogła znieść, gdy bito biednego chłopczynę. Doprowadzało ją to niemal do szału. Jako mała dziewczynka jeszcze stawiała czoło gniewliwemu handlarzowi produktów spożywczych, broniąc z płonącemi oczyma bitego braciszka. Ale dziś nikt, patrząc na nią, nie posądziłby, że jest zdolna do takiego uniesienia.
Skończyła układać potrawy na półmiskach. Stół nakryty stał w pokoju za sklepem. Stanąwszy na dole schodów zawołała: „Matko!” A potem otworzyła