Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.1 051.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

, z artretycznymi guzami na palcach, podobny był do konającego mordercy, który zbiera resztki sił, dla zadania ostatniego ciosu. Wspierał się na grubym kiju, który drżał pod drugą jego ręką.
— Marzyłem zawsze — zaczął gniewnie — o zebraniu garści ludzi niezachwianych w postanowieniu zaparcia się wszelkich skrupułów w wyborze środków; dość silnych, by nie ulękli się miana niszczycieli, a wolnych od plamy zrezygnowanego pesymizmu; który podgryza podstawy świata. Żadnej litości dla niczego i nikogo na ziemi, nie wyłączając ich samych: — śmierć w ich ręku, na usługach dobra ludzkości — oto jakich ludzi chciałbym znaleźć!
Mała jego, łysa główka zatrzęsła się i zadrgała śmiesznym ruchem koziej bródki. Jego mowa była niezrozumiała dla obcych ludzi. Miotająca nim namiętność, podobna do gwałtownego podniecenia zgrzybiałego, bezsilnego rozpustnika, nie mogła zapanować nad zasychającem gardłem i bezzębnemi dziąsłami, o które zawadzał koniec języka. Pan Verlok, usadowiony w rogu sofy, na drugim końcu pokoju, dwukrotnie chrząknął na znak uznania.
Stary terrorysta pokręcił zwolna głową, osadzoną na suchej szyi.
— Ale nie udało mi się nigdy zebrać więcej, niż trzech takich ludzi. A to przez wasz zgniły pesymizm — warknął w stronę Michelisa, który nagle wsunął pod krzesło grube jak kłody nogi.
On pesymista! Szalony zarzut! Krzyknął, że takie oskarżenie jest zniewagą. On tak jest daleki od pesymizmu, że przewiduje zbliżający się koniec wszelkiej prywatnej własności, zbliżający się