Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.1 056.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wynalezionych przez ludzi sytych, dla zabezpieczenia się od głodnych? Piętnowanie rozpalonem żelazem podłego ciała biedaków — co? Czy nie czujecie tu, czy nie słyszycie, jak się smaży, jak syczy ich gruba skóra pod rozpalonem żelazem? W taki to sposób fabrykują się zbrodniarze dla waszego Lombrosa, żeby mógł o nich wypisywać swoje brednie…
Kijem i nogą stukał o podłogę, a jego tułów, okryty skrzydlatym hawelokiem, stał groźnie. Zdawało się, że węszy on w powietrzu woń spełnianych okrucieństw — że wytęża ucho dla usłyszenia przerażających jęków. Z jego postawy biła potężna, moc suggestii. Ten blizki śmierci weteran walk dynamitowych był swego czasu niepospolitym aktorem na estradach tajnych zebrań i prywatnych narad. Słynny terorysta, nigdy w życiu nie podniósł nawet palca na gmach społeczny. Nie był człowiekiem czynu i nie był nawet mówcą o burzliwej wymowie, która jak potok, porywa za sobą masy, unosząc je z ogłuszającym hukiem i pianą zapału. Obrał on sobie cząstkę subtelniejszą, zuchwałego i jadowitego budziciela złowrogich porywów, drzemiących w głębiach ślepej zawiści i rozpaczliwej pychy ciemnoty, wśród cierpień i nędzy ubóstwa, na dnie wszystkich szlachetnych i pełnych nadziei złudzeń, słusznego oburzenia — litości — buntu. Cień tego złowrogiego talentu przywarł do niego, jak woń trucizny do szklanego flakona, wypróżnionego już — przeznaczonego do wyrzucenia na śmietnik.
Michelis, apostoł na urlopie, uśmiechnął się słabo, a księżycowe jego oblicze pochyliło się me-