Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.1 068.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

jak młotem. On nie może zapanować nad wzruszeniem. Obudziłam matkę i powiedziałam jej, żeby siedziała przy nim, dopóki nie uśnie. Nie jego to wina. Trzeba go zostawić w spokoju.
Pan Verlok nic nie odpowiedział.
— Żałuję teraz, że chodził do szkoły — zaczęła po chwili pani Verlokowa. Bierze gazety z okna i czyta, a zawsze rozgorączkowuje się tem czytaniem. Nawet dwunastu numerów nie sprzedaje się w ciągu miesiąca. Zajmuje to tylko miejsce w wystawie, a pan Ossipon znosi co tydzień całe paki tej P. P. do sprzedania po pół pensa sztuka. Jabym nie dała pół pensa za całą pakę. Głupie szpargały i tyle. Niema na to zbytu. Któregoś dnia Stevie dorwał się do jednego numeru i znalazł tam historyę niemieckiego podoficera, który oderwał połowę ucha rekrutowi i nie został za to ukarany. Bydlę! Tego dnia nie mogłam sobie dać rady z chłopcem. Prawda, że taka historya może oburzyć każdego. Ale poco drukować takie rzeczy? Nie jesteśmy niemieckimi niewolnikami, dzięki Bogu. Nic nam do ich spraw — prawda?
Pan Verlok nie odpowiadał.
— Musiałam chłopcu odebrać nóż kuchenny — mówiła dalej pani Verlokowa, już trochę sennym głosem. — Odgrażał się, tupał i szlochał. On nie może znieść najmniejszej wzmianki o okrucieństwie. Gdyby zobaczył tego podoficera, zakłułby go, jak prosię. I słusznie. Tacy ludzie niewarci są litości…
Przestała mówić, a nieruchome oczy zaczęły się przysłaniać senną mgłą.