Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.1 078.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wicie niczego nie dowodzi. Jesteście delegatami do rewolucyjnej propagandy, ale nie w tem leży złe, że jesteście tak samo niezdolni do niepodległej myśli jak pierwszy lepszy kolonialny kupiec, lub dziennikarz, lecz w tem — że nie macie charakteru.
Ossipon rzucił się oburzony.
— Co nam możecie zarzucić? — zawołał stłumionym głosem. — Czego więcej żądacie?
— Doskonałego przyrządu wybuchowego — odrzekł stanowczo zagadnięty. — Czemu się krzywicie?
— Nie krzywię się wcale! — ryknął, jak niedźwiedź rozgniewany Ossipon.
— Jesteście tyle warci co i ci, którzy z wami walczą, naprzykład policya, — wyrzekł po chwili spokojnie człowieczek w okularach. Pewnego dnia spotkałem niespodzianie Naczelnego Inspektora, Heata, na rogu ulicy. Przyjrzał mi się badawczo. Ja wcale na niego nie patrzyłem. Ale wiem, że myślał w tej chwili o wielu rzeczach: o swych zwierzchnikach, o swojej reputacyi, o sądach, o swojej pensyi, o dziennikach. A ja — myślałem tylko o jednem; o moim przyrządzie wybuchowym. Heat wydał mi się nicością — tak samo, jak jak... naprzykład, Karol Jundt. Bo terorysta i policyant... są z tej samej gliny. Oni prowadzą swoją grę — wy — agitatorzy — swoją. A ja nie prowadzę żadnej gry: ja pracuję czternaście godzin dziennie i często przymieram głodem. Moje doświadczenia kosztują, i nieraz przez dzień, lub dwa, nie mam za co kupić pożywienia. Patrzysz na moje piwo! Tak! Wypiłem już dwa kufle, i wypiję jeszcze trzeci. Dziś dla mnie święto, i obchodzę