Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.1 087.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Ossipon. — Przeklęty osieł! Zostawić nam na karku taką głupią sprawę... A nawet tego nie wiem, czy...
Siedział, zaciąwszy usta. Nie uśmiechała mu się myśl wybrania się po wiadomości do sklepu. Posądzał, że policya mogła tam urządzić zasadzkę. A jednak, jeżeli tam nie pójdzie, nie dowie się tego, co może być dlań bardzo ważne. Zastanowił się, że jeżeli ten człowiek w Greenwich rzeczywiście został tak poszarpany, jak mówią dzienniki, niepodobna było odrazu stwierdzić jego tożsamości. A w takim razie policya nie ma szczególnych powodów do śledzenia sklepu Verloka więcej, niż innych miejsc, gdzie schodzą się anarchiści — więcej, niż naprzykład Silenusa. Gdziekolwiek pójdzie, wszędzie spotka się z nadzorem. Jednakże...
— Myślę, co trzeba teraz zrobić? — szepnął półgłosem.
Zgrzytliwy głos odpowiedział mu z wyrazem wzgardy:
— Złączyć swoje losy z tą kobietą, dla jej pieniędzy...
Wyrzekłszy to, profesor odszedł. Ossipon, zaskoczony znienacka, drgnął, lecz nie poruszył się z krzesła, siedząc jak przygwożdżony na miejscu. Mechaniczny fortepian, po kilku akordach, rozpoczął wygrywać narodowe pieśni angielskie, a niemile jego urywane tony goniły Ossipona, gdy wchodził na schody i szedł przez przedsionek — do samego progu.
Na ulicy, przed głównemi drzwiami, stał szereg obdartych przekupniów, sprzedających dzienniki.