Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.1 090.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

To była jedyna jego świętość. Zawiedziony na tym punkcie, poznał rzeczywiste warunki świata, zrozumiał jego sztuczną moralność, jego zepsucie i bluźnierstwa. I w tem oburzenie profesora znalazło ostateczny powód, rozgrzeszający go, że przewrót i zniszczenie obrał za narzędzie dla swej ambicyi. Miał on silną i niezachwianą wiarę, że podstawy obecnego porządku społecznego można zmienić tylko środkami gwałtownymi, stosowanymi gromadnie, lub przez pojedyncze osobniki. Uważał się za narzędzie — wierzył w to niewzruszenie. Wykonywając swe zadanie z nieubłaganą bezwzględnością, zdobył sobie pozory władzy i osobistego uroku. Zaspakajało to jego mściwą gorycz. Koił ten swój niepokój. Najzapaleńsi rewolucyoniści nieraz może szukają na tej drodze uspokojenia, tak jak ogół ludzkości szuka zadowolenia swej pychy, zaspokojenia pożądań — a może — zagłuszenia wyrzutów sumienia.
Szedł tak wśród tłumu, nędzny, karłowaty, i rozmyślał nad swą potęgą, trzymając rękę zapuszczoną głęboko w lewej kieszeni spodni, obejmując lekko gumową piłkę, złowrogą rękojmią wolności. Ale wkrótce ogarnęło go niemiłe wrażenie, na widok ulicy pełnej powozów i chodników, zatłoczonych ludźmi. Szedł długą, prostą ulicą, na której snuły się olbrzymie tłumy i naokoło siebie, poza granicami widnokręgu, zamkniętemi przez wysokie mury, czuł te masy ludzi, potężne swą liczbą. Ludzie roili się, jak szarańcza, pracowici, jak mrówki, bezmyślni jak żywiołowa siła, pędząca ślepo, niedostępna uczuciom, logice, a nawet — uczuciu trwogi.
Tego się lękał najwięcej. Niedostępna uczu-