Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.1 104.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wychodzących z dworca, można wnosić, że tamten drugi zdążył na odchodzący pociąg, kiedy jego towarzysz padł rozszarpany.
— Na strzępy? Co? — bąknął dyrektor wydziału, nie odejmując ręki od oczu.
Naczelny inspektor w kilku słowach opisał widok szczątków.
— Sądownicy będą mieli uciechę — zakończył ponuro.
Dyrektor odsłonił oczy.
— A my nie mamy im nic do powiedzenia — zauważył.
Popatrzył chwilę, śledząc bacznie naczelnego inspektora. Nie był on skłonny do złudzeń. Wiedział dobrze, że Wydział jest na łasce swoich podwładnych, którzy mają własne, odrębne pojęcia o uczciwości. On sam rozpoczął był swój zawód, w podzwrotnikowych koloniach. Pracował tam chętnie. Udało mu się wyśledzić i zniweczyć szkodliwe, tajne stowarzyszenia wśród krajowców, a potem wziął dłuższy urlop i ożenił się nagle. Zrobił dobrą partyę, ze względów światowych, ale jego żona, miała silne uprzedzenia do klimatu kolonii. Przytem miała wpływowe stosunki. Ale, mimo to, nie lubił on swego zajęcia w obecnych warunkach. Czuł się zależnym od zbyt wielu podwładnych i zbyt wielu zwierzchników. Bliskość dziwnego zjawiska, zwanego opinią, ciężyła mu i niepokoiła go. Przeceniał widocznie jej potęgę. A to wszystko, w połączeniu z błahością roboty, źle oddziaływało na cierpiącą wątrobę.