Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.1 105.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Wstał i zdumiewająco ciężkim, jak na tak smukłego człowieka, krokiem, poszedł do okna. Po szybach spływały strugi deszczu — krótka ulica, na którą patrzył, stała zalana wodą i pusta, jakby spłókana nagłą powodzią. Dzień był gnębiący — rozpoczął się od przejmującej mgły, a teraz rozpływał się w zimnym deszczu. Migotliwe płomyki gazowe roztapiały się w przepojonem wodą powietrzu.
— Straszne! Straszne! — myślał dyrektor, zwrócony twarzą do szyby. — Trwa to już od dziesięciu dni, nie, od dwóch tygodni...
Przez jedno mgnienie przestał myśleć. A potem odezwał się:
— Zarządziłeś pan zapewne śledztwo na miejscu, żeby trafić na ślad tego drugiego człowieka na kolei?
Dyrektor nie wątpił, że naczelny inspektor Heat zna się dobrze na łowieniu ludzi. Inspektor odrzekł naturalnie, że wszystko zostało zarządzone, zaraz po zeznaniu starej kobiety. Wymienił nazwę stacyi, z której ci dwaj ludzie przybyli. Posługacz, który odbierał bilety w Maze Hill, pamięta dobrze, że dwaj ludzie, podobni do opisanych, wyszli na peron. Wyglądali na porządnych rzemieślników wyższego gatunku — malarzy szyldów, lub pokojowych. Wysoki człowiek, z blaszaną puszką w ręku, wysiadł z wagonu trzeciej klasy. Na peronie oddał puszkę młodemu chłopcu z jasnymi włosami, który szedł za nim. Wszystko zgadza się z tem, co mówiła sierżantowi owa stara kobieta w Greenwich.
Dyrektor zauważył — wciąż odwrócony do okna, że brak dowodu, stwierdzającego łączność tych dwóch