Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.1 106.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ludzi z zamierzonym zamachem. Wszystko opiera się na wątpliwej wiarogodności gadaninie starej kobiety.
— Odpryski i kawałki blachy widziałem sam wyraźnie — odrzekł inspektor. — Jest to uderzające potwierdzenie faktu.
— I ci ludzie przyjechali z małej stacyjki? — zapytał, zamyślając się, dyrektor.
Naczelny inspektor dodał jeszcze objaśnienie, że trzecią osobą, która wsiadła na tej samej stacyjce, był kolporter, dobrze znany tragarzom. Ale dyrektor wpatrywał się wciąż w ciemną przestrzeń za oknem.
— Może dwaj zagraniczni anarchiści, przybywający z tej miejscowości? — powiedział napół do siebie. — To zupełnie niezrozumiałe...
— Zapewne, panie dyrektorze. Ale byłoby to jeszcze więcej niezrozumiałe, gdyby Michelis nie mieszkał w sąsiedztwie...
Usłyszawszy to nazwisko, dyrektor wyrzekł się odrazu nadziei dzisiejszego wista w klubie. Była to najprzyjemniejsza chwila w jego życiu, zdala od podwładnych. Wstępował do klubu na partyę, trwającą od piątej do siódmej, zapominając przez te dwie godziny o wszystkiem, co było nieprzyjemnego w życiu. Partnerami jego byli: posępnie żartobliwy wydawca słynnego tygodnika, milczący stary prawnik, z małemi złośliwemi oczkami i stary, prostoduszny pułkownik, z nerwowemi, ogorzałemi rękoma. Znał ich tylko z klubu, nie spotykał nigdzie indziej. Schodzili się tam, jak wspólnicy