Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.1 116.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

zanim inspektor zdążył go przytłumić zwykłym pozorem skupionej uwagi. Dyrektor wydziału miał rzeczywiście powołanie odpowiednie do swego stanowiska. Odrazu ocknęła się w nim podejrzliwość. Jego opinia o gorliwości i uzdolnieniu inspektora Heata, zawsze dość umiarkowana, wyłączała nawet pozór zaufania.
— On ma jakieś podejrzenie — pomyślał dyrektor i ogarnął go gniew.
Zbliżył się dużymi krokami do biurka i usiadł gwałtownie.
— Jestem zasypany tem śmieciem — pomyślał z nieuzasadnioną urazą — i niby mam w ręku nici całej sprawy, a jednak mogę trzymać tylko to, co oni mi podadzą — nic więcej. A drugie końce nici oni mogą uczepić, gdzie zechcą...
Podniósł głowę i zwrócił do swego podwładnego twarz ściągłą i szczupłą, o wydatnych rysach pełnego energii Don-Kiszota.
— Co pan masz przeciw temu człowiekowi, Michelisowi? — zagadnął szorstko.
Zagadnięty spojrzał z zadziwieniem. Patrzył spokojnie, nie mrużąc okrągłych oczów, tak jak zwykł się wpatrywać w różnych zbrodniarzy, gdy składali zeznania tonem obrażonej niewinności, udanej szczerości lub pozornej rezygnacyi. Ale poza tą urzędową, kamienną nieruchomością, kryło się zadziwienie, bo inspektor nie był przyzwyczajony, żeby do niego przemawiano takim tonem zniecierpliwienia i lekceważenia.
— Co mam przeciw Michelisowi? — powtórzył.
Dyrektor przyglądał się bacznie końcom jego