Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.1 138.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bardzo dobrze — powiedział, i umilkł, jakby na złość urzędowemu zegarowi. — Ale co panu nasunęło tę myśl?
— Jakże to mam nazwać, sir Ethelredzie? Niechęć nowego przybysza do starych metod... Pragnienie zdobycia wiadomości z pierwszej ręki... Niecierpliwość... To moje dawne rzemiosło, ale uprząż odmienna. Trochę mnie uwiera... w paru miejscach...
— Mam nadzieję, że się do niej przyzwyczaisz — wyrzekł wielki mąż, wyciągając rękę, miękką w dotknięciu, ale dużą i szeroką, jak ręka rolnika.
Dyrektor uścisnął podaną dłoń i wyszedł. W pierwszym pokoju, młodzieńczy sekretarz czekał na niego, siedząc na krawędzi stołu. Zeskoczył i zbliżył się, tłumiąc wrodzoną żywość.
— I cóż? Dobrze poszło? — zapytał od niechcenia.
— Jaknajlepiej. Zyskałeś pan moją dozgonną wdzięczność — odparł dyrektor, którego ściągła twarz wydawała się drewniana w zestawieniu ze sztuczną powagą sekretarza, gotową każdej chwili rozpłynąć się w dołeczkach młodocianego uśmiechu i wesołym chichocie.
— Śliczne! Ale, mówiąc poważnie, nie wystawisz pan sobie, jak jest rozdrażniony temi napaściami na bill o rybołówstwie, przez niego wzniesiony...
— Czytuję dzienniki — objaśnił dyrektor.
— Ohydne? Co? Ale pan nie wiesz ile roboty musi wykonać on w ciągu dnia...