Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 016.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wego sądu o rzeczy, że stanowczo odrzucił przypuszczenie, żeby chłopiec miał być pijany.
W głębi wehikułu kobiety, które dotąd w milczeniu odbywały zgrzytliwą i szczękającą podróż, po wypadku ze Steviem zaczęły rozmawiać. Pierwsza przemówiła Winnie.
— Zrobiłaś co ci się spodobało, matko. Jeżeli nie będziesz potem zadowolona, sama jesteś tylko winna. A nie zdaje mi się, żeby ci tam było dobrze. Czy ci brakło czego u nas w domu? A co ludzie pomyślą o nas, żeśmy cię tak rzucili na łaskę dobroczynności?
— Moja droga! — zaskrzeczała staruszka, usiłując zapanować nad hałasem. — Byłaś dla mnie najlepszą córką. A pan Verlok, to...
Słów jej zabrakło dla określenia doskonałości pana Verloka i tylko wzniosła w górę stare, załzawione oczy. A potem odwróciła głowę, niby dla zobaczenia gdzie są. Noc brudna, złowieszcza, hałaśliwa noc w południowej dzielnicy Londynu otaczała ją w tej ostatniej przejażdżce. W świetle gazu, bijącem ze sklepów, jej duża twarz miała pomarańczowe tony, w cieniu czarnego z fiołkowem kapelusza.
Cera jej nabrała żółtego odcienia, z wiekiem i skutkiem choroby żółciowej, rozwiniętej w ciągu smutnego i kłopotliwego życia za czasów małżeństwa, a potem wdowieństwa. Ta żółtość, gdy się zarumieniła, przechodziła w barwę pomarańczową. A teraz, ta kobieta zahartowana w ogniu przeciwności i w wieku, w którym rumieńce już się nie pojawiają, zarumieniła się wobec córki...