Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 020.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nazwisko i adres mogłyby mu ulecieć z pamięci, i możeby się zabłąkał...
Myśl o dobroczynnym przytułku, choćby tylko chwilowo, w czasie poszukiwań biednego chłopca, przeszyła boleścią jej serce. Spojrzenie córki zdradzało natężenie myśli, uporne, twarde.
— Nie mogę go odprowadzać do ciebie co tydzień — zawołała. — Ale nie troszcz się matko. Znajdę sposób zaradzenia temu, żeby nie zginął.
Dorożka podskoczyła gwałtownie; przed oknem zamajaczył rząd ceglanych filarów; nagłe ucichnięcie szczękania i brzęku oszołomiło obie kobiety. Otworzyły się drzwiczki i ochrypły głos wyszeptał z wysiłkiem:
— Jesteśmy już na miejscu.
Szereg małych domków parterowych, o jednem oknie każdy, rozciągał się naokoło ciemnej przestrzeni trawnika, zasadzonej krzewami i oddzielonej od oświetlonych okien szeroką drogą. Przed drzwiami jednego z tych domeczków z nieoświetlonem oknem zatrzymała się dorożka. Matka wysiadła pierwsza z kluczem w ręku. Winnie zatrzymała się chwilę, płacąc dorożkarzowi. Stevie, dopomógłszy do zniesienia mnóstwa drobnych pakunków, wyszedł z domku i stanął pod latarnią gazową.
Dorożkarz obejrzał cztery sztuki srebrne, leżące na jego dużej, brudnej dłoni i zaczął z trudem składać ten skarb w głębiach zniszczonego ubrania. Ruchy jego nie miały giętkości. Stevie stał z podniesionemi w górę ramionami, z rękoma, zanurzonemi głęboko w kieszeniach ciepłego paltota i przyglądał się koniowi, którego tylne nogi wydawały