Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 021.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

się dziwnie wysokie skutkiem wychudzenia. Krótki, sztywny ogon sterczał obcięty, niby dla niemiłosiernego żartu, a chuda szyja, podobna do deski ubranej w starą końską skórę, zwieszała się ku ziemi pod ciężarem wielkiej głowy. Uszy opadały niedbale, każde w inną stronę. Cała upiorowa postać tego niemego mieszkańca ziemi dymiła parą ze sterczących żeber i grzbietu.
Dorożkarz popatrzył na chłopca i trącił go w piersi żelaznym prętem, sterczącym z obdartego zatłuszczonego rękawa.
— Posłuchaj-no, chłopcze. Czyby ci się podobało siedzieć ciągle na koźle, za tym koniem, do drugiej rano?
Stevie spojrzał błędnym wzrokiem w małe oczki, z zaczerwienionymi powiekami.
— Koń nie jest kulawy... — wyszeptał z wysiłkiem dorożkarz. — Nie jest pokaleczony... Ale czyby ci się podobało tak co noc, nieraz do trzeciej i czwartej rano?... O głodzie i chłodzie... Za zarobkiem...
Jego zagasły głos wydobywał się chrapliwie z gardła. Błędne spojrzenia Steviego zaczynały stopniowo nabierać wyrazu przerażenia.
— Bo ja jestem nocny dorożkarz! — wykrztusił woźnica z rozpaczliwą przechwałką. — Musiałem wziąć co mi dali te eleganty w urzędzie. Mam kobietę i czworo bąków w domu... A na tym świecie niełatwo zarobić...
Twarz chłopca zaczęła drgać, aż wreszcie, jego uczucia wyraziły się w zwykłej, lakonicznej formie: — Źle! Źle!