Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 029.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

był dobry. Matka i siostra wpoiły chłopcu ten pewnik, oparty na niezachwianych podstawach. Wpajały, utwierdzały, gruntowały tę wiarę w celach sobie wiadomych. Pan Verlok nic o tem nie wiedział. I trzeba oddać mu tę sprawiedliwość — nie domyślał się nawet, że chłopcu wydaje się dobrym. Jednakże tak było istotnie. Pan Verlok był pierwszym mężczyzną, którego Stevie uznawał za dobrego, bo lokatorowie matki bywali zwykle przelotnem zjawiskiem i tak odległem, że tylko ich buty, które czyścił, robiły wrażenie rzeczywistości; a wobec dyscyplinarnych środków, używanych przez ojca, zrozpaczona matka i siostra nie miały odwagi wysławiać jego dobroci. Byłoby to okrucieństwem wobec ofiary tej dobroci. Pan Verlok zaś był stale choć tajemniczo dobry. A zmartwienie dobrego człowieka — jest świętością.
Więc patrząc na tę troskę, sam Stevie był stroskany. I dlatego szurgał nogami. Wzruszenia zwykle objawiały się u niego ruchliwością kończyn.
— Siedź spokojnie, mój drogi — upomniała go siostra stanowczo i łagodnie.
Zwróciwszy się do męża, zapytała obojętnie:
— Czy wychodzisz dziś wieczorem?
Samo to przypuszczenie obudziło wstręt w panu Verloku. Potrząsnął posępnie głową, wpatrując się w ser, leżący na stole. A potem nagle powstał i wyszedł — wyszedł na ulicę, przeprowadzony odgłosem dzwonka. Zrobił to bez żadnego określonego celu, pod wpływem nieposkromionego niepokoju. Nie potrzebował wychodzić. W całym Londynie nie znalazłby tego, czego potrzebował. Ale wyszedł —