Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 035.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

szy z klęczek poszła, opięta w fartuch, zabrudzona, oznajmić pani Verlokowej w kuchni, że „pan wrócił“.
Winnie stanęła na progu sklepu.
— Pewnie chcesz śniadanie? — zapytała z odległości.
Pan Verlok poruszył lekko ręką, jakby odpychał niedorzeczną propozycyę. Lecz, wezwany do pokoju za sklepem, nie pogardził zastawionem jedzeniem. Jadł jak w restauracyi, w kapeluszu zsuniętym z czoła, z połami ciepłego paltota zwisającemi z obu stron krzesła, a z drugiej strony stołu, pokrytego brunatną ceratą, żona opowiadała mu o domowych sprawach, jak Penelopa powracającemu Odysseuszowi. Zrobiła porządki w pokojach na górze, sprzedała trochę towaru, przyjmowała parę razy Michelisa. Ostatnim razem powiedział jej, że wyjeżdża, i będzie mieszkał przy linii kolei z Londynu do Duwru; Karl Jundt był raz prowadzony przez „tę swoją jędzę gospodynię“. On sam jest „obrzydliwy stary“. O towarzyszu Ossiponie, którego przyjęła, zabarykadowana za kontuarem — z kamienną twarzą i wpatrzonem w dal spojrzeniem, nie wspomniała wcale, a tylko przelotna myśl wywołana wspomnieniem barczystego anarchisty, pokryła jej twarz leciutkim rumieńcem. Wspominając bezustanku brata, wśród domowych spraw opowiadała, że Stevie bardzo się dąsał przez cały ten czas.
— To dlatego, że matka od nas się wyprowadziła.
Pan Verlok nie odpowiedział na to: „niech ją pioruny!“ ani „niech Steviego dyabli porwą!“ A pani Verlokowa, niewtajemniczona w treść jego myśli,