Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 037.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

kła skarga biedaków, żałośliwie natrętnych, roztaczana w atmosferze mydlin i taniego araku. Posługaczka szorowała, sapała i gadała bez przerwy. A mówiła prawdę. Małe, zamglone oczki z obu stron zaczerwionego nosa pływały we łzach, bo doznawała gwałtownej potrzeby napicia się alkoholu od samego rana.
W pokoju za sklepem pani Verlokowa zrobiła uwagę:
— Znowu ta kobieta dręczy go opowiadaniem o swoich dzieciach. Nie może przecież to być taki drobiazg. Starsze pewnie już pracują na siebie. To wszystko tylko rozdrażnia chłopca...
Słowa jej potwierdziło uderzenie w stół kuchenny. Stevie zobaczył, że niema nic w kieszeni. Nie mogąc ulżyć cierpieniom malców pani Neale, rozgniewał się. Pani Verlokowa poszła do kuchni „przerwać te głupstwa“. I zrobiła to spokojnie, lecz stanowczo. Wiedziała dobrze, że najemnica, dostawszy pieniądze, pójdzie zaraz na róg ulicy, napić się czegoś rozgrzewającego w szynku — nieuniknionej stacyi na via dolorosa jej żywota...
Tegoż samego dnia popołudniu, gdy pan Verlok, przespawszy się przed ogniem, oznajmił, że wychodzi na przechadzkę, żona zawołała ze sklepu:
— Chciałabym, żebyś wziął z sobą chłopca, Adolfie.
Poraz trzeci w ciągu dnia pan Verlok zadziwił się. Popatrzył na żonę. Ona zaś dowodziła dalej stanowczo, że chłopiec — pomimo zajęcia, przykrzy sobie w domu. Sprawia jej to kłopot, mówiąc prawdę, denerwuje ją. Słowa te, wobec spokoju